Archiwum miesiąca: kwiecień 2020

Praca w czasach zarazy

Straciłam już rachubę, ile to czasu pracujemy zdalnie. Czasem ktoś zadzwoni i zapyta, jak się czuję, jak mi się pracuje, czego mi brak najbardziej. Szczerze? Obecna praca w domu za bardzo nie różni się od mojej zwykłej pracy, zwłaszcza w czasie, gdy nie prowadzę zajęć.

W czasie wakacji nie jeżdżę do liceum, w którym nauczam, ani do sądu, gdzie prowadzę lekcje dla sędziów. Większość dnia spędzam w mojej pracowni przed komputerem otoczona kubkami z kawą, zieloną herbatą, szklankami z wodą, czasem zabłąka się kieliszek z winem. Więc – są jakieś różnice czy nie? Są! Sam zobaczcie!

Społeczna izolacja i zachowanie dystansu wyzwoliło w ludziach niespotykane pokłady kreatywności. U mnie też zaszły modyfikacje. Są klienci, którzy nie mogą zeskanować dokumentów ani nie dają rady zrobić zdjęcia. Wolą je przywieźć i już. O ile dokumenty dostarczone do mnie można wrzucić do mojej skrzynki, o tyle wydanie dokumentów przetłumaczonych nie się tak zorganizować. A ponieważ jeszcze inne rzeczy wydaję / przyjmuję, na parapecie mojej pracowni, nazewnątrz, pojawiło się „okienko podawcze”.

Wkładam tam dokumenty chwilę przed spotkaniem z klientem i zerkam, czy nikt się nie kręci. Okno znajduje się w pewnej odległości od chodnika, więc przypadkowy przechodzień nie ma szans zauważyć, że coś tam leży. Zresztą, włochate stworzenie podobne do owczarka niemieckiego czuwa dniem i nocą.

Przyznaję, że staram się zapisywać rzeczy, które muszę zrobić, bo jest ich zbyt dużo do zapamiętania. Mam 2 zawody, 3 facetów, 4 miejsca, w których pracuję, 5 zwierzaków, parę pasji i wielu przyjaciół i znajomych. Każdego dnia zbiera się spora lista rzeczy, które muszę zrobić, załatwić, napisać, odhaczyć. Próbowałam narzędzi elektronicznych, ale papierowy kalendarz sprawdza się u mnie najlepiej. Spinam go klamerką, żeby się nie zamykał. Wykreślam to, co zrobiłam, a to, czego nie zrobiłam – przenoszę na kolejny dzień.

Do tego mam inną kartkę, na której spisuję rzeczy do zrobienia „kiedyś tam, gdy już będę mieć czas”. Zwykle na tej liście ląduje odrobienie zadań z angielskiego, dodatkowe ćwiczenia na kręgosłup, telefon do księgowej (której nie mam, ale mam zamiar mieć) itp. Dodam, że równo od 20 lat mam kalendarze tego samego formatu i nigdy ich nie wyrzucam. Po zakończeniu roku lądują na półce i bywa, że kopię w nich w poszukiwaniu numeru telefonu, informacji czy… paragonu (przypinam tam paragony za zakup butów, książek i innych rzeczy, które można ewentualnie reklamować).

Nie możecie się doczytać? Cóż, ja też czasem nie… 🙂

Inną zmianą, którą wymusza praca w domu jest… zmiana obuwia! Zwykle pracuję w elegancko wygodnych balerinach. To nic, że moja pracownia mieści się w moim domu. Przyjmowanie klientów w futrzanych kapciach z uszami uważam za mało profesjonalne. No więc baleriny. Ale… Ileż można… Zwłaszcza, gdy człowiek ma chęć usiąść na fotelu w pozycji pół lotosu albo zwyczajnie w nogi jest zimno. Tak więc baleriny stoją w pogotowiu, a ja pracuję w wełnianych robionych ręcznie skarpetach.

I tak mijają dni i tygodnie. Jak każda praca, tak i praca w domu wymaga mobilizacji i organizacji. jak dotąd, udaje mi się to na 3+, ale pracuję nad poprawą.