Dziś Dzień Tłumacza. Obchodzone jest w dniu świętego Hieronima, patrona tłumaczy. Największym dokonaniem tego świętego jest tłumaczenie Pisma Świętego z języków oryginalnych (greckiego i hebrajskiego) na łacinę, a przekład ten wciąż jest uznawany za jego oficjalne tłumaczenie.
Powszechnie uważa się, że tłumacz zna wszystkie słowa z innego języka, a jego praca polega na podstawianiu słów. No więc tak nie jest. Przyznaję – nie znam wszystkich słów w języku francuskim. Ba! Nawet w języku polskim nie znam wielu słów. Ale się uczę.
Moją pracę lubię najbardziej właśnie za to. Ciągle uczę się czegoś nowego, nie tylko słówek. Zgromadziłam cale terabajty nikomu niepotrzebnych informacji. A wszystko przez tłumaczone dokumenty, które być może ktoś czyta.
Kilka dni temu nauczyłam się, jak jest po francusku „zapach przypalonego jedzenia”. Doprawdy, tyle lat w nieświadomości, że coś, co przydarza się dość często w mojej kuchni, ma swoją nazwę. Moim ulubionym polskim słówkiem, które mało kto zna, jest świeżoga. O proszę, nawet Word mi podkreśla, czyli też nie zna.
Wiem, jak się produkuje sok pomarańczowy, jaki pędzel z 200 dostępnych rodzajów wybrać do nałożenia cieni na powieki i w jakim okresie życia indyczka znosi największe jajka.
Na co dzień jest to praca w samotności. Wstaję, o której chcę, zakładam kapcie, robię kawę, włączam komputer i siadam do pracy. Z tego powodu praca w domu w okresie pandemii nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. W brzydką pogodę nie muszę wychodzić na dwór (no, chyba że mam w planach tłumaczenie ustne), mogę sobie zrobić wolne w środku tygodnia i tyle przerw na kawę, ile zapragnę.
Lubię tę pracę za to, że dzięki niej spotkałam wiele ciekawych osób i byłam w ciekawych miejscach. Chyba najwyżej postawioną osobą, którą przyszło mi tłumaczyć, był ambasador Francji w Polsce. Tłumaczyłam też podczas wizyty całego grona ambasadorów w województwie lubuskim. Pewnego popołudnia zostałam tylko z ambasadorową Kambodży. Widać dobrze wypełniałam moje obowiązki, bo dostałam zaproszenie do przyjazdu do Kambodży. Jak dotąd z zaproszenia nie skorzystałam.
Inną taką sytuacją była współpraca z policją, prokuraturą i ABW oraz organami francuskimi przy okazji śledztwa w sprawie przemytu papierosów. Brałam udział w przeszukaniach czy przesłuchaniach osób, które potem zostały skazane na kary więzienia. Do dziś pamiętam konsternację na twarzy moich synów, gdy ubrani na czarno panowie w ciemnych okularach (przypadek) przywieźli mi do domu cały segregator akt do tłumaczenia. Na ich widok moje dzieci struchlały i były grzeczne całe popołudnie.
Czasem jestem nie tylko tłumaczką, ale przewodniczką po Polsce. Podczas pracy z prokuratorami z Belgii zadano mi pytanie, dlaczego w Polsce podaje się słomkę do piwa, zwłaszcza kobietom. Czyżby to była lokalna tradycja? Albo gdy wyjaśniam, że nie w Polsce nie jest tak zimno, jak się powszechnie wydaje i klimat spokojnie pozwala nam na uprawę winorośli.
Tłumaczyłam życiorys naszego prezydenta miasta i ulotki turystyczne, towarzyszyłam delegacjom miast francuskich, dzięki czemu historię miasta znam na pamięć.
Nauczyłam się zadawać pytania. Zadzwoniłam kiedyś do kolegi elektryka i zapytałam, z czego składa się gniazdo elektryczne. „No, są te bebechy, pstryczek i ten plastik dookoła. No więc czy ten plastik ma jakąś specyficzną nazwę?” Albo zadzwoniłam do sklepu sprzedającego tarcze do pił i wyjaśniłam panu, o jaką tarczę mi chodzi (taką, co miała zęby w różne strony) i zapytałam, jak ona się nazywa po polsku.
Wciąż wielu rzeczy nie wiem. Wciąż kolekcjonuję słowniki i wertuję sieć. Wciąż obiecuję sobie, że przepiszę notatki ze słówkami z tłumaczeń w kotłowniach. Jednej tylko rzeczy już sobie nie obiecuję – że napiszę gramatykę języka francuskiego w oparciu o słynny zwrot „Je t’aime” – ktoś już mnie ubiegł. Za to zawsze mogę ją przetłumaczyć ?