Tłumacz towarzyszy swoim klientom na każdym etapie ich życia. Tłumaczymy akty urodzenia, ale też i akty zgonu. Dziś o tłumaczeniach ze śmiercią w tle.
Wszystkie moje najtrudniejsze emocjonalnie tłumaczenia związane były ze śmiercią moich klientów lub ich bliskich. Wiele razy tłumaczyłam akty zgonu, dokumenty niezbędne do przewiezienia zwłok czy uregulowania spraw spadkowych. To tylko dokumenty, niby nic, ale jednak.
Pewnego dnia do mojej kancelarii przyszła młoda kobieta z plikiem dokumentów związanych ze śmiercią jej męża. Od zgonu minęło kilka miesięcy, najcięższe emocje nieco przygasły. Przychodziła kilka razy aż pewnego dnia przyniosła teczkę, w której miały być jeszcze jakieś dokumenty i… zdjęcia z miejsca wypadku. Nie była w stanie sama ich otworzyć. Ponoć były opisane przez policję, która te zdjęcia wykonała. Zapytała, czy byłabym w stanie otworzyć tę kopertę, przejrzeć zdjęcia i przetłumaczyć opisy, gdyż szukała pewnej konkretnej informacji. Dała mi czas. Otworzyłam, przejrzałam, przetłumaczyłam.
Przez kilka lat tłumaczyłam przebieg rozprawy o nieumyślne spowodowanie śmieci nastolatka. Przygotowując się do rozprawy poszłam do sądu przejrzeć akta. Często tak robię. I w którym momencie zobaczyłam zdjęcia z prosektorium. Mój syn miał wtedy tyle samo lat… Tłumaczyłam zeznania ojca, który opowiadał o swoich przeżyciach po śmierci dziecka, o tym, jakie miał plany i marzenia. Do dziś nie wiem, jak ja to emocjonalnie udźwignęłam.
Najtrudniejsza sytuacja miała jednak miejsce, gdy musiałam komuś, kogo dobrze znałam przekazać, że lekarzom nie udało się uratować jego małżonki. „Wisiałam” na telefonie podczas całej akcji ratunkowej. Byłam w szpitalu podczas załatwiania formalności, w sanepidzie, w zakładzie pogrzebowym… Znałam tę panią. Ledwie kilka dni wcześniej pomagałam jej kupować prezenty dla wnucząt, żartowałyśmy z jej męża – mojego wieloletniego klienta. A potem z oszalałym z bólu mężem wybierałam dla niej trumnę.
W pracy nie możemy sobie pozwolić na okazywanie emocji. Często powtarzam sobie, że mnie tam nie ma, jest tylko mój głos. Ale gdy wracam do domu, mam ogromną potrzebę wyrzucenia z siebie tych wszystkich nagromadzonych emocji. Mój sposób to samotne bieganie po lesie. Zdarza się, że płaczę, głośno, ale wiem, że nikt mnie nie słyszy i że tak jest dobrze. Wracam do domu uspokojona.