Przygotowuję się do zdecydowanej większości tłumaczeń ustnych. W zasadzie łatwiej mi powiedzieć, do czego się nie przygotowuję. Będą to na pewno wszystkie sprawy związane z zatrzymaniem osób nielegalnie przekraczających granicę państwa. Mam swój słowniczek słów i zwrotów i czasem jedynie otwieram go na chwilę przed tłumaczeniem, żeby przypomnieć sobie co nieco. Parę chwil, to wszystko. Podobnie przed wizytą w USC w celu złożenia oświadczenia przed zawarciem związku małżeńskiego. Nie przygotowuję się również do tłumaczeń, głównie na policji, gdy nie mam żadnej wiedzy na temat tego, czego tłumaczenie będzie dotyczyć.
Ale cała reszta tłumaczeń wymaga ode mnie przygotowania. Są też sytuacje, które wymagają drobiazgowego, czasem długotrwałego przygotowania. Do nich należy np. tłumaczenie spotkania z ambasadorem obcego kraju.
Wydaje mi się, że pisząc „przygotowania” większość z Was pomyśli o nauce słówek. I tak. W zasadzie główną część pracy zajmie sporządzenie listy słówek oraz zapamiętanie ich. Na szczęście narzędzie AI pomagają zrobić dwujęzyczne listy w parę chwil. Ale zapamiętanie tych słów to dalej tradycyjne wkuwanie.
Słówka jednak to nie wszystko. Każdy tłumacz powie, że bardzo ważny jest kontekst, czyli sytuacja, w jakiej dane słowo jest użyte. Mamy słowa funkcjonujące na co dzień (np. kara dożywocia) oraz ich odpowiedniki z języka specjalistycznego (kara dożywotniego pozbawienia wolności). Jednych używam w nieformalnej rozmowie (A słyszałeś, że Nowak dostał dożywocie?), a innych w sytuacji formalnej (czyn ten jest zagrożony karą dożywotniego pozbawienia wolności). Tak więc może się zdarzyć, że znam jakieś słowa, ale nie znam ich fachowych, branżowych odpowiedników. I tego muszę się nauczyć, albo przynajmniej sprawdzić. Z tego właśnie powodu tłumacze mają swoje specjalizacje. Ktoś, to tłumaczy głównie hodowlę roślin strączkowych (raczej) nie weźmie tłumaczenia z zakresu budowy samochodu na wodór.
Zawsze czytam o miejscach, w których będziemy, o rzeczach, ludziach, których będzie dotyczyć tłumaczenie. Podczas ostatniego tłumaczenia ambasadora Francji przeczytałam opis Muzeum Obozów Jenieckich w Żaganiu, historię pałacu w Żaganiu oraz życiorys Doroty de Talleyand-Périgord i jej potomków. I gdy podczas oprowadzania po pałacu padały nazwiska kolejnych właścicieli, było mi dużo łatwiej zrozumieć, o kim mowa, łatwiej się w tym odnaleźć. Prelegenci czasem opowiadają w dość chaotyczny sposób albo nie wymawiają dokładnie nazwisk i wtedy problem gotowy.
Jeśli mowa o nazwiskach to zawsze zapoznaję się z listą uczestników i ich stanowiskami / funkcjami. Tłumaczę sobie nazwy reprezentowanych przez nich instytucji, by potem nie szukać panicznie w głowie, jak powiedzieć np. zastępca kierownika referatu inwestycji, rolnictwa i ochrony środowiska. Czasem mam podane nazwy w 2 językach, ale sprawdzam to i tak. Bo bywa, że nazwy te nie są oficjalnymi tylko ktoś roboczo przetłumaczył, nie zawsze właściwie.
Ciekawym doświadczeniem jest próba tłumaczenia. Nietrudno dziś znaleźć w sieci nagrania z przemówieniami osób, które będziemy tłumaczyć. Sprawdzimy jak szybko mówi dana osoba, czy mówi wyraźnie, oswoimy się z jej głosem itp. Przed spotkaniem z ambasadorem Francji ćwiczyłam tłumaczenie na jego wystąpieniu w telewizji francuskiego na temat prezydencji Polski w UE.
Zawsze sprawdzam trasę dojazdu do danego miejsca, ile mi to zajmie czasu, gdzie będę mogła zaparkować. W przypadku przemieszczania się wolę zostawić swoje auto na parkingu, a przemieszczać się z delegacją (jeśli to możliwe). Unikam w ten sposób sytuacji, w której wszyscy są na miejscu, a ja dalej szukam miejsca parkingowego.
Sprawdzam pogodę, żeby dobrać ubiór. Gdy w planie jest posiłek, unikam zakładania jasnych rzeczy. Ja już tak mam, że zawsze, zawsze się czymś poplamię. Wzorzysta bluzka przyjmie plamę i nikt jej nie zauważy. Sprawdzam, gdzie będziemy chodzić, czy mogę założyć szpilki (które kocham) czy może lepiej coś z szerokim obcasem lub wręcz bez. Ale ubiór to przede wszystkim wymogi protokolarne. Przed spotkaniem w ambasadzie Maroka 3 razy zmieniano nam obowiązujący dress code. Raz było business smart casual, potem tylko business casual, a koniec końców stanęło na smart casual…
Przygotowuję „plan żywieniowy”. Gdy jest posiłek to ciut łatwiej, choć wiadomo, że i tak tłumacz za dużo nie zje, bo cały czas gada. Gdy posiłku brak, w torebce mam małą wodę, batonik, ciasteczko, „żelka mocy” – coś, co przegryzę w 3 sekundy, a co dostarczy mi cukru niezbędnego do pracy głowy. Czasem mam musy owocowe. Szybko zapełnią choć część żołądka i nie będzie słychać burczenia.
Przygotowuję notesik. Mam taki ulubiony, który służy mi do robienia notatek podczas tłumaczenia. Wklejam do niego wydruk listy słówek, jeśli to tylko kilka terminów to zwyczajnie przepisuję (to też nauka).

W drodze na tłumaczenie zawsze słucham francuskich piosenek. Nucę, wyłapuję słówka, robię rozgrzewkę głowie. W oczekiwaniu na przyjazd delegacji przeglądam listę nazwisk i słówka.
A potem wdech i lecimy.
Najlepszą zaś nagrodą za cały ten wysiłek są słowa, które ostatnio usłyszałam od ambasadora już po kilku minutach tłumaczenia: „Doskonale mówi pani po francusku. Gdzie się pani uczyła języka?
