Archiwum kategorii: Francja i Francuzi

Powrót na księżyc

Dziś Francuzi z dumą spoglądają w stronę Florydy, skąd za chwilę wystartuje misja Artemis I mająca na celu powrót człowieka na Księżyc, a ja wspominam jedno z największych tłumaczeniowych wyzwań.

Wielki wkład w cały program miała Europejska Agencja Kosmiczna, ESA, której siedziba znajduje się w Paryżu, a kosmodrom mieści się w Gujanie Francuskiej. Zaś Centrum Kosmiczne CNES w Tuluzie nadzoruje wszystkie operacje statku dostawczego obsługującego Międzynarodową Stację Kosmiczną.

I właśnie w Tuluzie znajduje się Cité de l’Espace, miasteczko przestrzeni kosmicznej. To połączenie muzeum i centrum nauki i rozrywki dla dzieci i nie tylko. Podczas mojej ostatniej podróży do Francji udało mi się odwiedzić to miejsce.

Już przed wjazdem widzimy ogromną rakietę Arianne, która wyniosła w kosmos niejednego satelitę. Przed nielegalnym parkowaniem chodniki chronione są przez ogromne kamienie, niestety nie są to przybysze z kosmosu, ale właśnie takie ma się wrażenie.

Cały kompleks składa się z budynku głównego, parku, stref odpoczynku i kina. Zwiedzenie zaczynamy właśnie od obecnych misji. Możemy zasiąść w fotelu statku Dragon Crew wyprodukowanego przez należącą do Elona Muska firmę Space X.

Poznajemy kosmonautów np. Thomasa Pesquet, który był 2 razy w kosmosie i skąd umieszczał na swoim Instagramie przecudne zdjęcia Ziemi. Mnóstwo informacji, mnóstwo ciekawostek.  

Wchodzimy do pomieszczenia, które jest wyobrażeniem przyszłego miasteczka na Księżycu. Poznajemy różne aspekty życia tamże. Dzieci mogą się zabawić w zbieranie księżycowych kamieni i dowiedzieć, dlaczego astronauci nie podnosili ich rękoma, tylko przy pomocy siatek na patyku.

Oglądamy kolejne piętra, nieco historii i wiele ciekawostek, jak np. kombinezon, w który ubrane były psy wysłane w kosmos przed człowiekiem. I wiedzy praktycznej na temat satelitów i ich roli w naszym codziennym życiu.

Potem odkrywamy wyzwania: powrót na księżyc i lot na Marsa.

Park to przede wszystkim przestrzeń, un espace. To replika Międzynarodowej Stacji Kosmicznej MIR, to potężna Ariane, to model naszego Układu Słonecznego, to skala naszej mizerności w kosmosie: na pierwszej planszy (lustro) widzimy siebie, kolejna to zdjęcie z odległości 101 , czyli 100 metrów , a potem 102, 103

Na placu mającym przypominać powierzchnię Marsa, mamy okazję przyjrzeć się przeróżnym łazikom, zobaczyć jak się poruszają, czym się różnią, do czego są zdolne.

No i kino, nie pamiętam czy 3 czy 5 D. I Planetarium. I warsztaty. I sklepik.

Wizyta w miasteczku to było 6 godzin jednego z najtrudniejszych tłumaczeń w moim życiu. Na szczęście odbiorca, czyli mój mąż, był bardzo wyrozumiały, gdy kolejny raz mówiłam, że „to coś, co tu widzisz, przychodzi do tego o tu i razem powstaje takie coś jak tutaj”. Doprawdy, bardzo profesjonalne, ale i tak jestem dumna 😊

List sprzed 100 lat

Kilka dni temu na profilu „Krosno Odrzańskie oraz okolice dawniej” zobaczyłam zdjęcie koperty i kawałka listu francuskiego żołnierza uwięzionego w obozie w obecnym Krośnie Odrzańskim. List należy do Pawła Widczaka. Widoczny kawałek listu zawierał datę: 2.10.16 oraz nagłówek: „Kochani bracia i siostry”. List napisany ołówkiem, starannym pismem.

W komentarzach pojawiły się zapytania o tłumaczenie. Zgłosiłam chęć pomocy, ale otrzymałam wiadomość, że list jest w tłumaczeniu.

Minęło kilka dni, prośby o tłumaczenie zaczęły się nasilać i w końcu autor postu  zapytał, czy zajęłabym się tym. Odpisałam niezwłocznie, że oczywiście!

Rzeczą niezwykłą byłoby wziąć taki list sprzed ponad 100 lat do ręki, ale nawet zdjęcie było czymś niesamowitym.

Zaczęłam od rozszyfrowania treści na kopercie. List został wysłany 13 października 1916 roku. Adresatką była „Madame  Dcharveng Millet”, czyli pani Dcharveng Millet, choć tego pierwszego członu nie jestem pewna. Jeszcze będę nad tym myśleć. Dalej jest adres, który zaczyna się od numeru domu, bo tak adresują Francuzi. Numer kończy się cyfrą „6”, szkoda, że nie umiem odszyfrować całości, ale ulica, choć zapisana z małym błędem, udało mi się bez problemów zlokalizować: Boulevard de Créteil, a miejscowość (też zapisana z błędem) to „St Maur les (powinno być des) fossés”. To miejscowość przylegająca do północno-wschodniej części Paryża, sami możecie poszukać na mapie. Reszta, czyli Seine, to nazwa departamentu (taki francuski powiat) i France – Francja, czyli kraj.  

A potem zaczęłam czytać.

Wyobrażałam sobie, kim mógł być piszący, jego rodzina. Ile miał lat? Czy wrócił do bliskich? Zastanawiałam się, jak zareagowali na ten list. Ucieszyli się, czy może przysporzył im trosk? Jak długo szedł, czy w ogóle doszedł do adresatki?

Z wyjątkiem jednego wyrazu, treść udało mi się odczytać bez problemu. Skopiowałam fragment z nieznanym mi wyrazem i poprosiłam innych tłumaczy języka francuskiego o pomoc. Dawid był szybki, jego zdaniem ten wyraz to „Arago”. Sprawdziłam. W północno-wschodniej części Paryża jest szkoła o takiej nazwie. Została założona w 1880 roku, więc mały Louis mógł w 1916 do niej uczęszczać.

Autor ma piękne, staranne pismo. Posługuje się wyszukanym słownictwem. Z pewnością był kimś wykształconym. Jedyne błędy, jakie zrobił, są w adresie! Za to nie darzy sympatią przecinków ani kropek. Zdanie o Luisie i szkole chyba powinno być pytaniem… Nie wiem, nie chcę sama interpretować.

Dwa słowa sprawiły mi problem. Pierwsze z nich to „dépôt”. Może ono oznaczać skład, magazyn, rezerwę. Ale w zdaniu „Quant à Georges je crois qu’il est toujours à son dépôt » żadne z tych znaczeń nie pasuje. Szukałam dalej. Gdzieś tam znalazłam, że „dépôt de la préfecture de police” to areszt, tymczasowe więzienie. Mamy też „troupes de dépôt”, czyli wojska rezerwowe. W pierwszym odruchu chciałam przetłumaczyć, że Georges jest w areszcie, ale może nadal jest w jednostce? Tu też jeszcze będę myśleć.

A drugie słowo to „nièce”. Mówiąc ogólnie oznacza to córkę mojego brata albo siostry, czyli bratanicę albo siostrzenicę. Ale w tym liście nie ma żadnych innych wskazówek, które z tych znaczeń jest właściwe… François miał i braci i siostry.

Cały tekst po francusku:

Crosses a Oder, 2.10.16

Chers frères et sœurs

J’ai donné déjà ma nouvelle adres chez Charles ; j’espère qu’ils l’ont reçue. J’ai laissé Albert à Friedrichsfeld, quoique un peu long le voyage a été assez bien je crains que l’hiver ne soit trop précoce, le pays étant montagneux, il fait déjà froid. Avez-vous toujours des nouvelles de Daniel. Quant à Georges je crois qu’il est toujours à son dépôt ; faites lui des compliments ainsi qu’à la nouvelle nièce. Et le petit Louis va-t-il à l’école Arago . J’ai reçu votre dernier colis avant de partir, les nouilles sont très bonnes. Donnez-moi les nouvelles que vous connaissez. Le bonjour à tous les frères et sœurs embrassez les enfants pour moi ainsi que la petite Jeanne si elle va vous voir. Je termine en vous embrassant tous votre frère pour la vie.

François Millet prisonnier de guerre au camp de Crossen a Oder, no 816 T ( ?)

Allemagne

I moje tłumaczenie:

„Kochani bracia i siostry,

Już dałem mój nowy adres Charlesowi, mam nadzieję, że go otrzymali. Zostawiłem Alberta w Friedrichsfeld. Podróż, choć nieco długa, przebiegła dość dobrze. Boję się, żeby zima nie przyszła zbyt szybko. Kraj jest górzysty i już  jest zimo. Macie wiadomości od Daniela? Co do Georges’a, sądzę, że wciąż jest w swojej jednostce; pogratulujcie mu jak i nowej siostrzenicy / bratanicy. A mały Louis chodzi do szkoły Arago. Przed wyjazdem otrzymałem Waszą ostatnią paczkę, kluski są bardzo dobre. Napiszcie mi o wieściach, które macie. Pozdrowienia dla wszystkich braci i sióstr, uściskajcie dzieci ode mnie jak mi małą Jeanne jeśli przyjdzie zobaczyć się z wami. Kończę ściskając Was, wasz brat na zawsze

François Millet, więzień wojenny w obozie w Crossen a Oder, nr 816 T (?)

Niemcy”

150 wyrazów, a tyle emocji…

Bardzo się cieszę, że mogłam przetłumaczyć ten tekst!

Wina i piwnice

Nie jest żadną tajemnicą, że lubię wina, zwłaszcza wina z lubuskich winnic. W zasadzie nie wzięło się to z lokalnego patriotyzmu, a z… pracy, dlatego piszę o tym tutaj. Kilkakrotnie miałam okazję tłumaczyć spotkanie miast zaprzyjaźnionych z Zieloną Górą, wśród których jest Troyes, stolica Szampanii. To właśnie za przyczyną dwóch pań z tamtejszego Urzędu Miasta, wiele lat temu, uczyłam się smakować wino. To one jako pierwsze zachwycały się białym winem z winnicy Stara Winna Góra. Na ucho zdradziły wtedy, że czerwone pozostawia jeszcze trochę do życzenia, ale że winiarz jest na dobrej drodze.  

Potem były inne spotkania, podczas których moi klienci wręczali swoim francuskim partnerom to, co wyróżnia nasz region. I znów rozmowy i degustacje.

A potem sama zamieszkałam na obrzeżach miasta, rzut beretem od winnic. Odwiedzających mnie gości z Francji zapraszałam głównie do winnicy Julia, która znajduje się najbliżej mojego domu.

Od zawsze też ciekawią mnie stare budynki, kiedyś nawet chciałam być architektem. Uwielbiam podziwiać ciekawe rozwiązania, zdobienia drzwi czy okien, wyłapywać błędy albo celowe odstępstwa od wzoru.

Tak więc impreza pod nazwą LUBUSKI FESTIWAL OTWARTYCH PIWNIC I WINNIC była dla mnie połączeniem moich dwóch zainteresowań.

Za 100 zł otrzymywało się zawieszaną na szyi torebkę z kieliszkiem, mapę miasta z zaznaczonymi winnicami i ich opisem oraz miejscem na pieczątki od winnic. W pakiecie był także karnet 20 serduszek, które wręczało się winiarzom w zamian za kieliszek wina (40 ml).

Przez 2 popołudnia odwiedziłam z mężem łącznie 14 piwnic. Podziwiałam te, zrekonstruowane już wcześniej i chyliłam czoła przed tymi winiarzami, którzy włożyli ogrom pracy, aby uporządkować miejsce na przyjęcie gości. Spróbowałam łącznie ok. 30 win. Kupiłam 9 butelek. Tylko, bo więcej nie daliśmy rady udźwignąć w plecaku. Spotkałam fantastycznych ludzi, którzy słuchali z zainteresowaniem uwag winnego amatora, za jakiego się uważam. Z paroma osobami odbyłam „bitwę” na słowa, a właściwie wymowę francuskich nazw szczepów. Wyszło na to, że oni znają się na winach, ja – na języku francuskim 🙂

Świadomie nie próbowałam win z winnic, które dobrze znam i których wina często goszczą u mnie na stole, np. z Winnica Julia czy win, które aktualnie mam w domu, jak wino różowe z winnicy Łukasz. Żałuję, że nie dotarłam do Winnica Gostchorze, którą podziwiam i których wino ogromnie cenię. Ich ulotka po polsku jest moim dziełem. Je viendrai vous voir chez vous, Guillaume 🙂

Wielkie słowa uznania dla organizatorów, szczególnie dla Mariusza Grabowego z Lubuskie Love. Winiarze przyznawali, że było mało czasu, żeby to wszystko spiąć w całość i że to niemal cud, że się udało.

Czego mi brakowało? Food trucków czy lokalnych producentów żywości. Tylko w jednym miejscu była okazja spróbować serów od pana Pazdrowskiego. W sobotę przerwaliśmy na moment podążanie szlakiem piwnic i poszliśmy na kolację, gdzie spotkaliśmy właściciela winnicy Cantina. On też wpadł coś zjeść.  

Brakowało mi na mapie z winnicami miejsca na notatki. Po 2-3 winnicach nie pamiętałam, co i gdzie piłam oraz jakie były moje wrażenia. Robiłam zdjęcia butelek, ale to nie to.

Zwykle piję czerwone wytrawne wino, ale w upalny weekend (temperatura przekraczała 30 stopni), czerwone nie smakowało tak, jak zwykle. Kupiliśmy tylko 1 butelkę. Odkryłam wina pét-nat, czyli naturalnie musujące. Kupiliśmy 2 butelki, jedna od Winnogóra, drugą od Cantiny. Wieczorem będzie degustacja. Zauważyłam, że czasem jednak wolę wina półwytrawne.

Zachwyciło mnie wiele win, szczególnie 2, z których jedno kupiłam, a drugie pozostawiam jako pomysł na prezent dla mnie. Pierwsze to „pednolino”, czyli Resling znad pradoliny od Starej Winnej Góry, a drugie to Żelazna Dama z Winnicy Żelazny. Może nie trafiałam w życiu na dobre różowe wina, stąd moja teoria, że ciężko jest zrobić dobre różowe wino. Pani z winnicy nie zgodziła się ze mną, wg niej trudniej jest zrobić dobre białe wino. A Żelazna Dama? Domyślam się skąd słowa ”żelazna” w nazwie, które wg mnie nie pasuje tu w ogóle, za to słowo „dama” jest idealne. Dla mnie to wino jest bogate w smaku, ma wiele odcieni, zaskakuje, nie daje się od razu zaszufladkować. Pięknie pasuje tu francuskie słowo „doux” – delikatny, słodki, łagodny. Żelazna Dama jest jednak dość zdecydowana w smaku, wie, do czego dąży, a swoich zalet nie odkrywa od razu..

O moich uwagach rozmawiałam z Mariuszem z Lubuskie Love, który stwierdził, że to wszystko, o czym mówię, pojawi się w jesiennej edycji imprezy. Czy muszę dodawać, że nie mogę się doczekać?

My French Film Festival znowu dostępny!

Od 10 lat na przełomie stycznia i lutego widzowie z całego świata mają możliwość udziału w prawdziwym festiwalu filmowym w roli jurorów. Mowa oczywiście o – brr! – My French Film Festival. Pisałam Wam o tym tutaj: http://www.francuski.zgora.pl/francja-i-francuzi/my-french-film-festival-okropna-nazwa-swietna-impreza/

Tegoroczna edycja zakończyła się już dawno, ale mamy teraz taki wyjątkowy czas i w konsekwencji wiele wyjątkowych okazji. Tak też jest w tym przypadku. Bardzo mnie dziś ucieszyła wiadomość, że My French Film Festival znowu jest otwarty!

Tradycyjnie wchodzimy na stronę: https://www.myfrenchfilmfestival.com/pl/

Zobaczymy mniej więcej taki ekran:

My French Film Festival

W prawym górnym rogu widzimy przycisk do zalogowania się. W My French Film Festival możemy wziąć udział poprzez następujące opcje logowania:

My French Film Festival

Po zalogowaniu się widzimy, że sekcja filmów pełnometrażowych nie jest dostępna. Na szczęście do wyboru mamy około 50 filmów krótkometrażowych zebranych w następujące kategorie (po angielsku…):

Wśród filmów są zwycięzcy tegorocznej edycji, m.in. film „O włos”, który gorąco Wam polecam. Film ten otrzymał także Cezara (nagrodę Francuskiej Akademii Filmowej) za najlepszy film krótkometrażowy. Przedstawiona w filmie historia udowadnia, że ojcowie są w stanie wiele zrobić dla swoich córek!

Dużym i małym miłośnikom kina polecam sekcję „Kids corner”. Znajdziecie w nim parę kilkuminutowych kreskówek, wszystkie bez dialogów, więc ze zrozumieniem nie ma najmniejszych problemów. Mówiąc szczerze, nie wiem, który film podoba mi się najbardziej: Nadęty? Po deszczu? Może Tygrys bez pasów? Te filmy to doskonała animacja i jasne przesłanie, nie tylko dla najmłodszych. Świetna okazja do wspólnego obejrzenia i rozmowy.

My French Film Festival

Jak możecie zauważyć, drażni mnie ta angielska nazwa festiwalu i opisy 🙂 Może poprzez taką nazwę twórcy chcą dotrzeć do szerszej publiczności? Nie wiem, w każdym razie, jest to jedyna rzecz, która mi się tu nie podoba.

W czasie, gdy wszyscy dużo więcej korzystamy z internetu, co powoduje, że czasem mamy problem z połączeniem, warto wspomnieć parę słów o ustawieniach. Gdy włączymy dowolny film, w prawym dolnym rogu zobaczymy ikonkę z literkami „CC” – możemy tu wybrać język i napisy. Zaś zębatka (czy gwiazdka, jak kto woli) pozwoli nam właśnie zmniejszyć jakość filmu, co może sprawić, że nie będzie się on zatrzymywać co chwila.

My French Film Festival

Jak widać, filmy animowane nie mają opcji wyboru języka, gdyż – jak wspominałam – nie ma w nich dialogów.

Cieszę się ogromnie z tej propozycji. Wielu filmów nie zdążyłam obejrzeć w poprzednich latach, teraz jest okazja, by to nadrobić.

Odszedł Max von Sydow

Kilka dni temu świat obiegła wiadomość o śmierci Maxa von Sydowa. Wielu wspominało jego role w „Trzech dniach kondora” czy w „Gwiezdnych wojnach”. Ja pomyślałam, że w dniu jego śmierci, to kino francuskie poniosło dużą stratę.

Max von Sydow urodził się jako Szwed, zagrał w wielu znanych filmach rodem z Hollywood, a umarł jako Francuz w swoim domu w Prowansji.

Już jako 9-latek prócz ojczystego języka, znał także język angielski i niemiecki. W dorosłym życiu posługiwał się również francuskim, włoskim, hiszpańskim, duńskim oraz norweskim. Mówiło się o nim, że czas mu służył. Z każdym rokiem jego twarz miała ciekawe rysy. Do ostatnich dni powtarzał, że jeśli tylko otrzyma ciekawą propozycję, nie zawaha się stanąć przed kamerą.

Widziałam wiele filmów z udziałem tego aktora, ale jeden zapadł mi szczególnie w pamięć. To „Motyl i skafander” z 2006 roku. Film o życiu 37-letniego szefa magazynu Elle, Jeanie-Dominiku Baubym, który w wyniku wylewu krwi do mózgu, cierpi na syndrom zamknięcia. Jego umysł jest w pełni sprawny, ale ciało nie reaguje na żadne bodźce. Jean-Do komunikuje się ze światem mrugając lewą powieką, jedną częścią ciała, jaką może poruszać. Film zdobył wiele nagród, w tym za zdjęcia, których autorem jest Janusz Kamiński.

W tym filmie jest wiele ciekawych wątków, porusza wiele scen, ale dla mnie najciekawszy jest wątek relacji między ojcem a synem, między Papinou (tatulek) granym przez von Sydowa a Jean-Do, w którego rolę wcielił się genialny Mattieu Amalric, między Jean-Do a jego synem. Papinou ma w filmie 92 lata, jest schorowany i nie jest w stanie wychodzić ze swojego mieszkania na 3. piętrze. Po wypadku jego syn jest również więźniem – został zamknięty we własnym ciele. Zobaczcie 2 krótkie sceny z tego filmu. Pierwsza, to wspomnienie z czasów, gdy Jean-Do był jeszcze zdrowy:

Druga scena – gdy schorowany ojciec dzwoni do niemówiącego syna i usiłuje rozmawiać z nim za pośrednictwem pielęgniarki. Zobaczcie, jak mało pada słów, a jak wiele treści:

I jeszcze jedno – w filmie Papinou mówi, że według lekarza może żyć nawet 100 lat, ale kto by chciał tyle żyć. Max von Sydow odszedł w wieku 90 lat w swoim domu, w którym zamieszkiwał wraz z przybranym synem.

My French Film Festival – „okropna” nazwa, świetna impreza

Jeśli na myśl „film francuski” przychodzi Wam na myśl jedynie seria z żandarmem, to uważnie przeczytajcie niniejszy wpis.

Francuzi to naród, który bardzo często chodzi do kina. Średnio każdy mieszkaniec kraju nad Sekwaną jest w kinie ok. 2,5 raza rocznie (w Polsce chodzimy o połowę rzadziej). Francuska kinematografia ma się świetnie, a od czasów „Amelii” i my mamy coraz częściej okazję gościć ją w naszych kinach i nie tylko. Od 10 lat możemy uczestniczyć w prawdziwym festiwalu filmowym, co ciekawe odbywającym się całkowicie przez internet! Jego nazwa przyprawia mnie o zgrzytanie zębami, ale sam festiwal to bardzo ciekawa inicjatywa.

Wchodzimy na stronę myfrenchfilmfestival.com, logujemy się i rozsiadamy się wygodnie na własnej kanapie z kubkiem ulubionego napoju. Wybieramy pomiędzy filmami krótkometrażowymi i długometrażowymi, a także pomiędzy kilkoma kategoriami. Możemy wybrać jakość odtwarzania i język, w którym ukażą się napisy. Start!

Na koniec mamy okazję zagłosować: przyznajemy filmowi od 1 do 5 gwiazdek (ale nie musimy tego robić). W festiwalu wygrywa ten film, który zebrał najlepsze oceny od internautów. Ale to nie koniec! Wśród uczestników rozlosowywane są nagrody, z podróżą do Paryża włącznie.

To jak, zachęciłam Was? Zbliża się weekend, niektórzy mają ferie, więc warto trochę czasu przeznaczyć na film, francuski film.

Festiwal trwa miesiąc, ale dobrego kina nie warto odkładać na później.

my french film festival
Niektóre z festiwalowych propozycji