Archiwum kategorii: Tłumacz w pracy

List sprzed 100 lat

Kilka dni temu na profilu „Krosno Odrzańskie oraz okolice dawniej” zobaczyłam zdjęcie koperty i kawałka listu francuskiego żołnierza uwięzionego w obozie w obecnym Krośnie Odrzańskim. List należy do Pawła Widczaka. Widoczny kawałek listu zawierał datę: 2.10.16 oraz nagłówek: „Kochani bracia i siostry”. List napisany ołówkiem, starannym pismem.

W komentarzach pojawiły się zapytania o tłumaczenie. Zgłosiłam chęć pomocy, ale otrzymałam wiadomość, że list jest w tłumaczeniu.

Minęło kilka dni, prośby o tłumaczenie zaczęły się nasilać i w końcu autor postu  zapytał, czy zajęłabym się tym. Odpisałam niezwłocznie, że oczywiście!

Rzeczą niezwykłą byłoby wziąć taki list sprzed ponad 100 lat do ręki, ale nawet zdjęcie było czymś niesamowitym.

Zaczęłam od rozszyfrowania treści na kopercie. List został wysłany 13 października 1916 roku. Adresatką była „Madame  Dcharveng Millet”, czyli pani Dcharveng Millet, choć tego pierwszego członu nie jestem pewna. Jeszcze będę nad tym myśleć. Dalej jest adres, który zaczyna się od numeru domu, bo tak adresują Francuzi. Numer kończy się cyfrą „6”, szkoda, że nie umiem odszyfrować całości, ale ulica, choć zapisana z małym błędem, udało mi się bez problemów zlokalizować: Boulevard de Créteil, a miejscowość (też zapisana z błędem) to „St Maur les (powinno być des) fossés”. To miejscowość przylegająca do północno-wschodniej części Paryża, sami możecie poszukać na mapie. Reszta, czyli Seine, to nazwa departamentu (taki francuski powiat) i France – Francja, czyli kraj.  

A potem zaczęłam czytać.

Wyobrażałam sobie, kim mógł być piszący, jego rodzina. Ile miał lat? Czy wrócił do bliskich? Zastanawiałam się, jak zareagowali na ten list. Ucieszyli się, czy może przysporzył im trosk? Jak długo szedł, czy w ogóle doszedł do adresatki?

Z wyjątkiem jednego wyrazu, treść udało mi się odczytać bez problemu. Skopiowałam fragment z nieznanym mi wyrazem i poprosiłam innych tłumaczy języka francuskiego o pomoc. Dawid był szybki, jego zdaniem ten wyraz to „Arago”. Sprawdziłam. W północno-wschodniej części Paryża jest szkoła o takiej nazwie. Została założona w 1880 roku, więc mały Louis mógł w 1916 do niej uczęszczać.

Autor ma piękne, staranne pismo. Posługuje się wyszukanym słownictwem. Z pewnością był kimś wykształconym. Jedyne błędy, jakie zrobił, są w adresie! Za to nie darzy sympatią przecinków ani kropek. Zdanie o Luisie i szkole chyba powinno być pytaniem… Nie wiem, nie chcę sama interpretować.

Dwa słowa sprawiły mi problem. Pierwsze z nich to „dépôt”. Może ono oznaczać skład, magazyn, rezerwę. Ale w zdaniu „Quant à Georges je crois qu’il est toujours à son dépôt » żadne z tych znaczeń nie pasuje. Szukałam dalej. Gdzieś tam znalazłam, że „dépôt de la préfecture de police” to areszt, tymczasowe więzienie. Mamy też „troupes de dépôt”, czyli wojska rezerwowe. W pierwszym odruchu chciałam przetłumaczyć, że Georges jest w areszcie, ale może nadal jest w jednostce? Tu też jeszcze będę myśleć.

A drugie słowo to „nièce”. Mówiąc ogólnie oznacza to córkę mojego brata albo siostry, czyli bratanicę albo siostrzenicę. Ale w tym liście nie ma żadnych innych wskazówek, które z tych znaczeń jest właściwe… François miał i braci i siostry.

Cały tekst po francusku:

Crosses a Oder, 2.10.16

Chers frères et sœurs

J’ai donné déjà ma nouvelle adres chez Charles ; j’espère qu’ils l’ont reçue. J’ai laissé Albert à Friedrichsfeld, quoique un peu long le voyage a été assez bien je crains que l’hiver ne soit trop précoce, le pays étant montagneux, il fait déjà froid. Avez-vous toujours des nouvelles de Daniel. Quant à Georges je crois qu’il est toujours à son dépôt ; faites lui des compliments ainsi qu’à la nouvelle nièce. Et le petit Louis va-t-il à l’école Arago . J’ai reçu votre dernier colis avant de partir, les nouilles sont très bonnes. Donnez-moi les nouvelles que vous connaissez. Le bonjour à tous les frères et sœurs embrassez les enfants pour moi ainsi que la petite Jeanne si elle va vous voir. Je termine en vous embrassant tous votre frère pour la vie.

François Millet prisonnier de guerre au camp de Crossen a Oder, no 816 T ( ?)

Allemagne

I moje tłumaczenie:

„Kochani bracia i siostry,

Już dałem mój nowy adres Charlesowi, mam nadzieję, że go otrzymali. Zostawiłem Alberta w Friedrichsfeld. Podróż, choć nieco długa, przebiegła dość dobrze. Boję się, żeby zima nie przyszła zbyt szybko. Kraj jest górzysty i już  jest zimo. Macie wiadomości od Daniela? Co do Georges’a, sądzę, że wciąż jest w swojej jednostce; pogratulujcie mu jak i nowej siostrzenicy / bratanicy. A mały Louis chodzi do szkoły Arago. Przed wyjazdem otrzymałem Waszą ostatnią paczkę, kluski są bardzo dobre. Napiszcie mi o wieściach, które macie. Pozdrowienia dla wszystkich braci i sióstr, uściskajcie dzieci ode mnie jak mi małą Jeanne jeśli przyjdzie zobaczyć się z wami. Kończę ściskając Was, wasz brat na zawsze

François Millet, więzień wojenny w obozie w Crossen a Oder, nr 816 T (?)

Niemcy”

150 wyrazów, a tyle emocji…

Bardzo się cieszę, że mogłam przetłumaczyć ten tekst!

Skąd wiadomo, że ktoś jest tłumaczem przysięgłym?

Wyobraźcie sobie, że chcecie wziąć ślub. Z obcokrajowcem. W Polsce. Na co dzień rozmawiacie po klingońsku albo porozumiewacie się mieszaniną angielskiego, polskiego, klingońskiego i języka migowego. No ale ślub to sytuacja formalna, dokładnie opisana w przepisach.

Artykuł 32 ustęp 2 ustawy Prawo o aktach stanu cywilnego mówi, że „Udział biegłego lub tłumacza przy składaniu oświadczeń przewidzianych w ustawie lub w procedurze związanej z zawarciem związku małżeńskiego zapewniają osoby składające te oświadczenia lub osoby zamierzające zawrzeć małżeństwo, jeżeli nie potrafią porozumieć się z kierownikiem urzędu stanu cywilnego. Osoby zamierzające zawrzeć małżeństwo zapewniają udział biegłego lub tłumacza także wtedy, gdy świadkowie nie potrafią porozumieć się z kierownikiem urzędu stanu cywilnego”. Oznacza to, że mimo iż doskonale się z przyszłym małżonkiem nom omen dogadujecie, tłumacz i tak ma być, bo kierownik USC też musi się dogadać.

Dalsza część przepisów mówi, że jeśli tłumacz nie jest tłumaczem przysięgłym, składa oświadczenie o tym, że będzie sumiennie tłumaczył i że jest świadom odpowiedzialności karnej.

Przed wizytą w urzędzie wpisaliście w wyszukiwarkę hasła „tłumacz przysięgły klingoński” , zadzwoniliście pod kilka pierwszych numerów, które wam wyskoczyły i umówiliście się z jedną osobą, że danego dnia stawi się z wami w urzędzie. Przychodzicie, tłumacz również i tu wkracza kierownik USC – musi się upewnić, czy tłumacz rzeczywiście jest tłumaczem przysięgłym. I tu dochodzimy do sedna sprawy.

Nie ma na to jednej odpowiedzi, nie jest to określone w przepisach i każdy radzi sobie, jak może czy też jak mu się wydaje za słuszne.

Urzędnicy najczęściej pytają tłumacza o pieczęć, bo wg sporej części z nich posiadanie pieczęci równa się posiadaniu uprawnień tłumacza przysięgłego. Niby tak, ale na pieczęci jest napisane jedynie (jak u mnie): KATARZYNA FLIGIER – TŁUMACZ PRZYSIĘGŁY JĘZYKA FRANCUSKIEGO – TP/3176/05. I tyle. Żadnych danych więcej.  A sama znam co najmniej 3 Katarzyny Fligier, z czego jedna jest ze mną spokrewniona. Teoretycznie, mogłaby sobie „pożyczyć” moją pieczęć i nikt by się niczego nie domyślił. Poza tym, po wejściu w życie Ustawy o zawodzie tłumacza przysięgłego (styczeń 2005 roku), zostały zmienione pieczęci tłumacza i należało stare odesłać. Niestety, przez kilka lat jeszcze wiele osób nie dopełniło tego obowiązku, więc tłumaczenia poświadczone przez nie w tym czasie są wadliwe.

Innym sposobem jest okazanie przez tłumacza zaświadczenia o wpisie na listę tłumaczy. Ale na zaświadczeniu też widnieją  wyłącznie te same dane, co na pieczęci. No i gdyby brać zawsze ze sobą owo zaświadczenie, wydane na zwykłym papierze, po roku – dwóch byłaby z niego szmatka. Kiedyś zrobiłam sobie poświadczoną notarialnie kopię, ale dwukrotnie zdarzyło mi się, że została mi zabrana i dołączona do akt na potwierdzenie, że tłumacz biorący udział w czynności był tłumaczem przysięgłym. Wadą tego rozwiązania jest też to, że tłumacze czasem tracą uprawnienia, a zaświadczeń nie odsyła się do Ministerstwa Sprawiedliwości, więc w zasadzie w nieskończoność można by się nim posługiwać.

Ostatni sposobem, przez wielu uznawanym za najlepszy, choć też nie pozbawionym wad, jest sprawdzenie na liście tłumaczy przysięgłych dostępnej na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości, czy wybrany przez nas tłumacz klingońskiego tam figuruje. Lista zawiera nieco więcej danych niż pieczęć i zaświadczenie, a mianowicie:

  • imię i nazwisko,
  • obywatelstwo;
  • adres do korespondencji;
  • datę nabycia uprawnień zawodowych tłumacza przysięgłego;
  • oznaczenie świadectwa tłumacza przysięgłego;
  • język lub języki, w zakresie których tłumacz przysięgły posiada uprawnienia do wykonywania zawodu;
  • informację o uzyskanych stopniach naukowych, tytule naukowym, stopniach w zakresie sztuki oraz tytule w zakresie sztuki.

Dane te można porównać z danymi zawartymi w dowodzie osobistym, ale nowe dowody nie zawierają adresu. No i nie wszyscy tłumacze pracują w domu, więc adres nie zawsze oznacza ich adres zamieszkania. W przypadku zmiany danych, tłumacz jest zobowiązany poinformować MS w ciągu 30 dni. I znów – niektórzy tego nie robią, ale jeśli utraciliby uprawnienia, minister sam usunąłby ich z listy.

Ciężko jest przekonać urzędnika żądającego pieczęci, że istnieją inne sposoby upewnienia się, że dana osoba posiada uprawnienia tłumacza przysięgłego, ale czasem się to udaje. Jeden z notariuszy zrobił wydruk ze ww. strony, ale jej adres dołączył do treści aktu notarialnego. W ten sposób jednoznacznie wskazał, że starannie sprawdził, czy dana osoba może tłumaczyć.

Niestety, tłumaczy języka klingońskiego na liście tłumaczy nie znajdziemy, więc trzeba będzie ten problem rozwiązać inaczej, ale o tym innym razem.

Czego nie widać w tłumaczeniu

Parę dni temu pisałam o tym, że miałam okazję tłumaczyć JE Ambasadora Królestwa Maroka w Polsce. Dziś kilka słów o tym, czego nie widać czyli o przygotowaniach do tłumaczenia ustnego.

W zasadzie przygotowuję się do prawie każdego tłumaczenia ustnego. Przed tłumaczeniem w sądzie proszę od wgląd do akt sprawy, aby zapoznać się z sytuacją, sprawdzić, czy nie ma w niej jakiegoś specjalistycznego słownictwa. Przed uczestniczeniem w akcie notarialnym pytam, czego będzie dotyczył akt. Jeśli sprzedaży mieszkania czy udzielenia pełnomocnictwa – idę z marszu, ale jeśli chodzi o założenie spółki czy zakup ziemi od KOWR-u – zawsze proszę o przesłanie projektu aktu, by przejrzeć go przed tłumaczeniem.

Jak przygotować się do tłumaczenia ambasadora? Ja zaczęłam od sprawdzenia, w jakiej sytuacji będzie to tłumaczenie. Miała to być kolacja oraz spotkanie w firmie. Po tej informacji przejrzałam garderobę. Potem rzuciłam okiem na ogólne wytyczne dotyczące protokołu dyplomatycznego. Do ambasadora nie zwracamy po prostu przez „pan”, tylko „ekscelencjo”. Następnie odbyła się rozmowa z przedstawicielami firmy, na zaproszenie której przyjeżdżał ten szczególny gość. Otrzymałam garść wskazówek, informacji, odpowiedziałam na zapytania klienta. A potem przedstawiono mi szczegółowy plan wizyty. Cały czas robiłam notatki zwierające słówka potrzebne przy tym tłumaczeniu. Następnie otrzymałam mailem 2 umowy dotyczące zachowania poufności. Bywa, że nie można przekazać, że pan A spotkał się z panem B, bo w świecie biznesu czy polityki może to być bardzo ważna informacja. Tutaj aż tak tajnie nie było.

Z jednego ze szkoleń wyniosłam radę, by zawsze zapisywać sobie nazwiska osób uczestniczących w spotkaniach. Ułatwia to tłumaczenie początkowej fazy spotkania, w której ma miejsce przedstawienie uczestniczących stron.

Przeglądałam notatki ze słówkami i robiłam słowniczek. Część słówek znałam, niektóre były totalną nowością. W niektórych przypadkach (np. montaż powierzchniowy) trzeba było doczytać nieco więcej, bo same słówka nie wystarczały. I tak okazało się, że to, co dotąd nazywałam lampą, wcale lampą nie jest! Potem wystarczyło tylko się tego nauczyć…

Na tłumaczenia ustne zawsze zabieram ze sobą notesik, w którym mam nieco słówek (na które najczęściej i tak nie ma czasu spojrzeć), ale który przede wszystkim służy mi do notowania tego, co mam przetłumaczyć. Zapisuję wszystkie liczby, nazwiska, nazwy itp.

Czasem robię sobie próbę – czytam stronę internetową klienta i tłumaczę na głos to, co czytam. Albo włączam „gadane” radio i tłumaczę to, co słyszę.  

Potem sprawdzenie, ile czasu zajmie mi dojazd i gdzie będzie można zaparkować auto, fryzura, makijaż, spakowanie torebki i w zasadzie można już zacząć tłumaczyć.

Coś jakby podsumowanie

Zwykle podsumowanie minionego roku robię w… styczniu, gdy zamykam grudzień i wypełniam deklarację  podatkową. Tym razem zrobię to ciut wcześniej.

Ogólnie mówiąc, dla mnie to był dobry rok. Tak to odczuwam, nawet jeśli liczby mówią coś innego.

W 2020 roku w moje ręce trafiło 190 dokumentów, co przełożyło się na 411 stron tłumaczenia uwierzytelnionego. Było 253 dni roboczych, co oznacza, że każdego dnia tłumaczyłam nieco ponad 1,6 strony.  Do tego należy doliczyć tzw. tłumaczenia zwykłe, czyli takie, na których nie przystawiam pieczęci tłumacza przysięgłego.

Co do tłumaczeń ustnych to łącznie w sądzie, na policji czy w więzieniu spędziłam 23 godziny. Do tego należy doliczyć kilkanaście godzin u notariuszy czy przez telefon. Nie odbyłam żadnego spotkania w firmie moich klientów czy w firmach klientów moich klientów. Nie tłumaczyłam żadnej konferencji.

Czy to dużo?  I tak i nie.

Nie, bo w 2019 roku miałam w ręku 353 dokumenty, co dało 1136 stron tłumaczenia.

Przyczyna jest oczywista – pandemia, która zamknęła zakłady, anulowała konferencje i spotkania, wstrzymała inwestycje. Moi klienci dbali przede wszystkim o zachowanie swojej działalności.

A jednak napisałam, że to był dobry rok. Tak, bo mimo wszystko właściwie każdego dnia miałam pracę. Miałam w miarę stabilny dochód, co pozwoliło mi w miarę normalnie funkcjonować. Praca tłumacza to praca w samotności, więc tzw. home office nie był dla mnie żadną nowością czy zaskoczeniem. Nie musiałam się organizować czy przystosowywać.

Ten rok zmusił mnie do zrobienia paru kroków naprzód, by lepiej stawiać czoła nowym wyzwaniom. I tak, po latach pracy z Wordfastem, jednym z prostszych programów wspomagających tłumaczenia, przesiadłam się do tłumackiego mercedesa, czyli Tradosa. Tak, chwilami Trados tłumaczy za mnie, ale tylko wtedy, gdy wcześniej nakarmię go ładnie przetłumaczonymi zdaniami ?

Przełom 2019 i 2020 roku to nauka podstaw WordPressa i próba samodzielnego tworzenia własnej strony internetowej. Wszystko to, co tu widzicie i czytacie, to moje dzieło. Zbudowałam to sama, od zupełnych podstaw. Obiecałam sobie minimum 1 wpis w miesiącu i przez cały rok udało mi się to utrzymać. Do tego prowadzę mój fan page na Facebooku, gdzie zamieszczam krótsze wpisy, czasem zabawne drobiazgi czy ważne informacje.

Ważną część mojej pracy stanowią lekcje języka francuskiego. Jeszcze w lutym spierałam się z przyjaciółką, która namawiała mnie do spróbowania pracy przez Skype, że „jeszcze mam na chleb” i absolutnie nie będę pracować na odległość, bo wolę pracę twarzą w twarz. Nie minął miesiąc i żaden bezpośredni kontakt nie był możliwy. Nie było wyjścia, trzeba było się „ogarnąć”.  A potem rozdzwonił się telefon. W tej chwili pracuję z uczniami nie tylko w Zielonej Góry, ale z Bielska-Białej, z Warszawy, ale także z Niemiec, Szwajcarii, a przez moment też miałam ucznia w Szwecji. Nagle moja mieszcząca się na przedmieściach pracownia stała się dostępna dla każdego, nie tylko dla posiadaczy samochodów.

Kupiłam zestaw słuchawkowy i nagrałam dwa pierwsze ćwiczenia dla moich uczniów. Ponoć mam ciekawy głos.

A dosłownie 2 dni temu rozszerzyłam działalność o rzecz, którą dotąd traktowałam jako hobby, ale przyszło zapytanie, a po nim zlecenie, więc czemu nie?

czapki

Co mnie czeka w nowym roku? O tym napiszę już w styczniu.

Bonne année!  

Praca tłumacza – lubię to!

Dziś Dzień Tłumacza. Obchodzone jest w dniu świętego Hieronima, patrona tłumaczy. Największym dokonaniem tego świętego jest tłumaczenie Pisma Świętego z języków oryginalnych (greckiego i hebrajskiego) na łacinę, a przekład ten wciąż jest uznawany za jego oficjalne tłumaczenie.

Powszechnie uważa się, że tłumacz zna wszystkie słowa z innego języka, a jego praca polega na podstawianiu słów. No więc tak nie jest. Przyznaję – nie znam wszystkich słów w języku francuskim. Ba! Nawet w języku polskim nie znam wielu słów. Ale się uczę.

Moją pracę lubię najbardziej właśnie za to. Ciągle uczę się czegoś nowego, nie tylko słówek. Zgromadziłam cale terabajty nikomu niepotrzebnych informacji. A wszystko przez tłumaczone dokumenty, które być może ktoś czyta.

Kilka dni temu nauczyłam się, jak jest po francusku „zapach przypalonego jedzenia”. Doprawdy, tyle lat w nieświadomości, że coś, co przydarza się dość często w mojej kuchni, ma swoją nazwę. Moim ulubionym polskim słówkiem, które mało kto zna, jest świeżoga. O proszę, nawet Word mi podkreśla, czyli też nie zna.

Wiem, jak się produkuje sok pomarańczowy, jaki pędzel z 200 dostępnych rodzajów wybrać do nałożenia cieni na powieki i w jakim okresie życia indyczka znosi największe jajka.

Na co dzień jest to praca w samotności. Wstaję, o której chcę, zakładam kapcie, robię kawę, włączam komputer i siadam do pracy. Z tego powodu praca w domu w okresie pandemii nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. W brzydką pogodę nie muszę wychodzić na dwór (no, chyba że mam w planach tłumaczenie ustne), mogę sobie zrobić wolne w środku tygodnia i tyle przerw na kawę, ile zapragnę.  

Lubię tę pracę za to, że dzięki niej spotkałam wiele ciekawych osób i byłam w ciekawych miejscach. Chyba najwyżej postawioną osobą, którą przyszło mi tłumaczyć, był ambasador Francji w Polsce. Tłumaczyłam też podczas wizyty całego grona ambasadorów w województwie lubuskim. Pewnego popołudnia zostałam tylko z ambasadorową Kambodży. Widać dobrze wypełniałam moje obowiązki, bo dostałam zaproszenie do przyjazdu do Kambodży. Jak dotąd z zaproszenia nie skorzystałam.  

Od lewej: małżonka ambasadora Kambodży, moi, pani z MSZ i małżonka ambasadora Belgii

Inną taką sytuacją była współpraca z policją, prokuraturą i ABW oraz organami francuskimi przy okazji śledztwa w sprawie przemytu papierosów. Brałam udział w przeszukaniach czy przesłuchaniach osób, które potem zostały skazane na kary więzienia. Do dziś pamiętam konsternację na twarzy moich synów, gdy ubrani na czarno panowie w ciemnych okularach (przypadek) przywieźli mi do domu cały segregator akt do tłumaczenia. Na ich widok moje dzieci struchlały i były grzeczne całe popołudnie.  

Czasem jestem nie tylko tłumaczką, ale przewodniczką po Polsce. Podczas pracy z prokuratorami z Belgii zadano mi pytanie, dlaczego w Polsce podaje się słomkę do piwa, zwłaszcza kobietom. Czyżby to była lokalna tradycja? Albo gdy wyjaśniam, że nie w Polsce nie jest tak zimno, jak się powszechnie wydaje i klimat spokojnie pozwala nam na uprawę winorośli.

Tłumaczyłam życiorys naszego prezydenta miasta i ulotki turystyczne, towarzyszyłam delegacjom miast francuskich, dzięki czemu historię miasta znam na pamięć.

Nauczyłam się zadawać pytania. Zadzwoniłam kiedyś do kolegi elektryka i zapytałam, z czego składa się gniazdo elektryczne. „No, są te bebechy, pstryczek i ten plastik dookoła. No więc czy ten plastik ma jakąś specyficzną nazwę?” Albo zadzwoniłam do sklepu sprzedającego tarcze do pił i wyjaśniłam panu, o jaką tarczę mi chodzi (taką, co miała zęby w różne strony) i zapytałam, jak ona się nazywa po polsku.

Wciąż wielu rzeczy nie wiem. Wciąż kolekcjonuję słowniki i wertuję sieć. Wciąż obiecuję sobie, że przepiszę notatki ze słówkami z tłumaczeń w kotłowniach. Jednej tylko rzeczy już sobie nie obiecuję – że napiszę gramatykę języka francuskiego w oparciu o słynny zwrot „Je t’aime” – ktoś już mnie ubiegł. Za to zawsze mogę ją przetłumaczyć ?

Praca w czasach zarazy

Straciłam już rachubę, ile to czasu pracujemy zdalnie. Czasem ktoś zadzwoni i zapyta, jak się czuję, jak mi się pracuje, czego mi brak najbardziej. Szczerze? Obecna praca w domu za bardzo nie różni się od mojej zwykłej pracy, zwłaszcza w czasie, gdy nie prowadzę zajęć.

W czasie wakacji nie jeżdżę do liceum, w którym nauczam, ani do sądu, gdzie prowadzę lekcje dla sędziów. Większość dnia spędzam w mojej pracowni przed komputerem otoczona kubkami z kawą, zieloną herbatą, szklankami z wodą, czasem zabłąka się kieliszek z winem. Więc – są jakieś różnice czy nie? Są! Sam zobaczcie!

Społeczna izolacja i zachowanie dystansu wyzwoliło w ludziach niespotykane pokłady kreatywności. U mnie też zaszły modyfikacje. Są klienci, którzy nie mogą zeskanować dokumentów ani nie dają rady zrobić zdjęcia. Wolą je przywieźć i już. O ile dokumenty dostarczone do mnie można wrzucić do mojej skrzynki, o tyle wydanie dokumentów przetłumaczonych nie się tak zorganizować. A ponieważ jeszcze inne rzeczy wydaję / przyjmuję, na parapecie mojej pracowni, nazewnątrz, pojawiło się „okienko podawcze”.

Wkładam tam dokumenty chwilę przed spotkaniem z klientem i zerkam, czy nikt się nie kręci. Okno znajduje się w pewnej odległości od chodnika, więc przypadkowy przechodzień nie ma szans zauważyć, że coś tam leży. Zresztą, włochate stworzenie podobne do owczarka niemieckiego czuwa dniem i nocą.

Przyznaję, że staram się zapisywać rzeczy, które muszę zrobić, bo jest ich zbyt dużo do zapamiętania. Mam 2 zawody, 3 facetów, 4 miejsca, w których pracuję, 5 zwierzaków, parę pasji i wielu przyjaciół i znajomych. Każdego dnia zbiera się spora lista rzeczy, które muszę zrobić, załatwić, napisać, odhaczyć. Próbowałam narzędzi elektronicznych, ale papierowy kalendarz sprawdza się u mnie najlepiej. Spinam go klamerką, żeby się nie zamykał. Wykreślam to, co zrobiłam, a to, czego nie zrobiłam – przenoszę na kolejny dzień.

Do tego mam inną kartkę, na której spisuję rzeczy do zrobienia „kiedyś tam, gdy już będę mieć czas”. Zwykle na tej liście ląduje odrobienie zadań z angielskiego, dodatkowe ćwiczenia na kręgosłup, telefon do księgowej (której nie mam, ale mam zamiar mieć) itp. Dodam, że równo od 20 lat mam kalendarze tego samego formatu i nigdy ich nie wyrzucam. Po zakończeniu roku lądują na półce i bywa, że kopię w nich w poszukiwaniu numeru telefonu, informacji czy… paragonu (przypinam tam paragony za zakup butów, książek i innych rzeczy, które można ewentualnie reklamować).

Nie możecie się doczytać? Cóż, ja też czasem nie… 🙂

Inną zmianą, którą wymusza praca w domu jest… zmiana obuwia! Zwykle pracuję w elegancko wygodnych balerinach. To nic, że moja pracownia mieści się w moim domu. Przyjmowanie klientów w futrzanych kapciach z uszami uważam za mało profesjonalne. No więc baleriny. Ale… Ileż można… Zwłaszcza, gdy człowiek ma chęć usiąść na fotelu w pozycji pół lotosu albo zwyczajnie w nogi jest zimno. Tak więc baleriny stoją w pogotowiu, a ja pracuję w wełnianych robionych ręcznie skarpetach.

I tak mijają dni i tygodnie. Jak każda praca, tak i praca w domu wymaga mobilizacji i organizacji. jak dotąd, udaje mi się to na 3+, ale pracuję nad poprawą.

Napis na tatuaż – dlaczego ciężko to przetłumaczyć?

Napisała do mnie dziewczyna, że potrzebuje tłumaczenia jednego zdania. To ma być napis na tatuaż, w języku polskim. Ktoś jej bardzo bliski często powtarzał zdanie „Se sera toujours nous deux” (pisownia oryginalna), a ponieważ osoba ta miała polskie korzenie, to napis na tatuaż miał być właśnie po polsku. Był wieczór, postanowiłam pomyśleć rano, z świeżą głową.

Po pierwsze, zdanie po francusku jest z błędem, ale może to celowy zabieg? Może to ma jakieś znaczenie? Tłumacz nie wyklucza żadnej opcji. Po drugie, nie wiemy kim jest osoba, która powtarzała to zdanie: kobietą? mężczyzną? Zatem moje pierwsze propozycje były następujące: 1. Będziemy zawsze my dwie. 2. Będziemy zawsze my dwoje. 3. Będziemy zawsze my dwaj. Nie brzmiało mi to jednak najlepiej. Szukałam dalej. Wyszło mi: 4. Zawsze będziemy my dwie. 5. Zawsze będziemy my dwoje. 6. Zawsze będziemy my dwaj. Wysłałam te propozycje klientce.

Po jakiejś godzinie przyszła odpowiedź. Tyle opcji? Pourquoi? Wyjaśniłam, że wszystko zależy „kogo autor miał na myśli”. Dziewczyna odpisała, że to była jej babcia. Ok, czyli mamy do czynienia najwyżej z propozycją nr 1 i 4.

No, ale dalej nie czułam, że to dobra propozycja, że taki napis na tatuaż będzie dobrze wyglądał. Najchętniej dodałabym słowo „razem”, ale trzeba bardzo ostrożnie dodawać w tłumaczeniu słowa, których w oryginale nie ma. I w ogóle, najchętniej napisałabym „Będziemy zawsze razem” (propozycja nr 7), bez „my dwie”. Podzieliłam się przemyśleniami z klientką.

I wtedy ona napisała mi, że ktoś jej przetłumaczył to zdanie po prostu „Na zawsze razem” (wersja nr 8). Nie sądzicie, że właśnie to brzmi najlepiej? Że właśnie tak „Polak by powiedział”? Ja uważam właśnie tak i napisałam to klientce.

Ostatecznie klientka wybrała wersję, którą znała od początku. Moja praca w sumie na nic się nie przydała, ale przykład ten pokazuje, że jedno zdanie można rozgryzać godzinami. Oczywiście, nie każde zdanie, ale czasem tak właśnie jest. Najczęściej tłumaczę teksty handlowe czy prawnicze, gdzie styl nie ma aż takiego znaczenia, i chylę nisko czoła przed moimi kolegami tłumaczącymi literaturę. Oni mają takie zagwostki non stop.

napis na tatuaż